Strony

wtorek, 27 czerwca 2017

Ciepłe, miękkie i puchate - Szududu

Ta bajeczka i wstęp do niej nie jest mojego autorstwa. Dostałam ją w prezencie od Marty.
Nie publikuję tu jej bez powodu. Posłuchajcie.

**********************

Postanowiłam opowiedzieć Wam bajkę. Bajka jest częścią - prawie nieodłączną - działań terapeutycznych w koncepcji analizy transakcyjnej (twórca – Eric Berne). Każdy z prowadzących terapię opowiada ją po swojemu, starając się jednakże, aby nie zatracić myśli przewodniej. 
Ale tytułem wstępu: jesteśmy zwierzętami stadnymi i z tej przyczyny jak powietrza potrzeba nam uwagi innych ludzi. Uwagi w takim sensie, abyśmy czuli, że istniejemy w polu widzenia bliźnich i znajomych – że z takich czy innych względów jesteśmy dla nich ważni. Jeśli nie możemy poczuć się ważni w pozytywnym sensie, wtedy walczymy o to, żeby poczuć się tak w sensie choćby i negatywnym. Jak dziecko, któremu rodzi się młodsze rodzeństwo – jeśli wzorowym zachowaniem nie zdoła odzyskać utraconej w rodzinie pozycji, zacznie rozrabiać, a wtedy niewątpliwie zwróci na siebie uwagę. Bo nie ma nic gorszego niż być nikim (niczym) dla innych – to niebyt. I niezależnie od tego, ile mamy lat i jaki los jest naszym udziałem, ta potrzeba ciągle jest taka sama. Jako dzieci zaspokajamy ją poprzez dotyk bliskich osób, później są to słowa i inne sygnały świadczące o tym, że inni nas „widzą”, choć ten dotyk, kontakt fizyczny, do końca pozostaje ważny, a może najważniejszy. Wiecie, że zmysł dotyku w chwili śmierci umiera ostatni? 

Bajka o Chaudoudoux*

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, była sobie pewna Kraina. Była to bardzo piękna Kraina otoczona pięknymi górami, a na równie pięknych równinach porośniętych kwieciem wszelakim pasły się szczęśliwe kurki. I były tam lasy przepaściste zwierza pełne, i rzeki czyste, i morze z wodą tak przejrzystą, że brodząc w niej, trudno było nie zauważyć całych ławic małych rybek przemykających między drobnymi kamykami na dnie. I żyli tam ludzie. Żyli we wzajemnej harmonii i w zgodzie z tym wszystkim, co ich otaczało. Mało było tam swarów, pomoc wzajemna kwitła, choroby były, nieszczęścia różne też, ale jakoś tak dziwnie się działo, że mieszkańcom Krainy zawsze udawało się wychodzić z różnych opresji obronną ręką. 
A wszystko to zawdzięczali istnieniu pewnej tajemnicy. Otóż każdy nowo narodzony mieszkaniec kraju tego dostawał w prezencie (nie wiadomo od kogo: losu, wróżki, czy jakiejś innej siły) tajemniczy woreczek, w którym mieściła się nie mniej tajemnicza zawartość. Było to COŚ puchatego, ciepłego, niesamowicie przyjemnego w dotyku, a ten dotyk sprawiał, że znikały troski, ulatniała się złość, a budziła się jakaś dziwna moc i życzliwość dla siebie i innych ludzi. Mieszkańcy Krainy nazwali to COŚ Chaudoudoux i nosili zawsze przy sobie, wykorzystując jego siłę dla siebie i dla innych. Chaudoudoux miało jeszcze i tę właściwość, że im częściej się je wyjmowało, dotykało go i pozwalało dotykać innym, tym było piękniejsze, milsze i miało większą moc. 
I tak do tej pory żyliby sobie szczęśliwie ludzie w tej Krainie, gdyby nie to, że jak w każdej bajkowej krainie żyła i tam zła czarownica. Nie wiodło jej się dobrze, ponieważ zupełnie nie było zapotrzebowania na jej wyroby – różne maści, mazidła, zajęcze łapki, muchy zatopione w sadle i inne paskudztwa na różne nieszczęścia. Postanowiła więc zadziałać. Zaczęła chodzić wśród ludzi i sączyć im do ucha: „Co wy robicie? Jak możecie dzielić się tak bez opamiętania tym swoim Chaudoudoux, jak możecie tak nieoszczędnie go używać? Przecież nie ma na świecie rzeczy, która się nie zużywa. Jak tak dalej pójdzie, to te wasze Chaudoudoux będą do niczego, szmatki z nich zostaną. I co wtedy zrobicie?” Ludzie na początku nie wierzyli czarownicy, odganiali ją jak natrętną muchę. Ale jak wiemy, każda myśl często powtarzana i często słyszana zyskuje na wiarygodności. 
I stało się tak, że niektórzy zaczęli Chaudoudoux oszczędzać. Dzielili się nim tylko z najbliższymi i to tylko przy różnych większych okazjach, takich jak święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc, czy też rocznica Rewolucji Październikowej. A jak jedni przestali się dzielić, to i inni się z nimi nie dzielili, no bo przecież sprawiedliwość musi być. No i w końcu magiczne woreczki wylądowały na strychach, w szafach i innych zakamarkach, a przez niektórych zostały zupełnie zapomniane. A ci którzy jeszcze pamiętali, przy każdym otwarciu woreczka widzieli w środku COŚ, co stawało się coraz nędzniejsze. No więc jeszcze bardziej oszczędzali…W Krainie tymczasem zaczęło się źle dziać. Ludzie jakby częściej chorowali, zaczęli się kłócić, podkładać sobie nogi, wyrzucać do lasu swoje zwierzęta, bić dzieci i robić jeszcze wiele innych złych rzeczy. Nawet lasy jakby zubożały, a woda w rzekach i morzu zmętniała. 
Czarownica tymczasem wpadła na następny szatański pomysł, bo mało jej było zysków ze sprzedaży różnych paskudztw (a sprzedaż szła świetnie, jak się domyślacie). Uruchomiła więc produkcję plastikowych Chaudoudoux. Były one nawet zmyślnie podrobione. Wyglądem do złudzenia przypominały te prawdziwe, ale cóż – nie mogły przecież mieć tego ciepła i tej mocy. Ale jako że na bezrybiu i rak ryba, mieszkańcy kupowali te podróbki, a czarownica rosła w siłę. 
I nie wiadomo do czego by doszło, gdyby nie pewne szczęśliwe wydarzenie. Otóż pewnego letniego, słonecznego dnia zawitała do Krainy radosna, śliczna dziewczynka, która nazywała się Jolie Doudoux. Przed jednym z domostw zobaczyła dwoje dzieci. Byli to Tymoteusz i Małgorzatka, którzy smętnie, ze znudzonymi minami, przesypywali piasek w piaskownicy i sprawiali wrażenie nie tylko znudzonych, ale wręcz nieszczęśliwych. Jolie podeszła do nich, wyjęła swoje Chaudoudoux z woreczka i zachęciła dzieci, ażeby przytuliły je do policzka i zamknęły w dłoni. Dzieci natychmiast poczuły magię i ciepło tego czegoś, co wydało im się dziwnie znajome. Kiedyś przecież podczas świąt rodzice znieśli ze strychu coś podobnego i to były wspaniałe święta. 
Po zniknięciu Jolie Tymoteusz i Małgorzatka zakradli się na strych. Po długich poszukiwaniach znaleźli cztery woreczki opisane ich imionami i imionami ich rodziców. Otworzyli swoje (bo to były grzeczne dzieci) i… jakież było ich rozczarowanie! W woreczkach leżało coś bardzo zmiętego, szarego, coś, co zupełnie nie przypominało tego, co przed chwilą pozwoliła im dotknąć Jolie. Wyjęli z woreczków to nieszczęsne coś, a ono zaczęło zmieniać się z minuty na minutę. A najbardziej wypiękniało, kiedy wymienili się nim na chwilę. 
Od tego dnia dzieci codziennie zakradały się na strych, a ich rodzice nie mogli się nadziwić zmianom, jakie w nich zaszły, bo stały się radosne, nauka jakby lepiej im szła, były chętniejsze do pomocy w domu i nawet chyba szybciej rosły, nie mówiąc już o tym, że przestały chorować. A dzieci jak to dzieci – pewnego dnia wygadały się przed rodzicami ze swoją tajemnicą. Była bura, a jakże, ale kiedy dzieci poszły spać, staruszkowie tup-tup na strych i… w tym domu Chaudoudoux odzyskało należne mu miejsce, a mieszkańcy domu żyli odtąd w pomyślności. Ci mieszkańcy mieli krewnych i znajomych, tamci z kolei swoich krewnych i znajomych i tak powoli wieść o tym, że czarownica nie ma racji zaczęła rozchodzić się coraz szerzej, a ludzie coraz częściej zaczęli wyciągać zza pazuchy swoje Chaudoudoux. Interes czarownicy zaczął podupadać, a Kraina powoli odzyskiwała swoją świetność. Czy całkiem odzyskała, tego nie wiadomo, bo tu bajka się kończy. Niewykluczone, że czarownica znów coś wymyśliła, a ludzie dali się nabrać. A może nie? 

A gdzie Ty masz swoje Chaudoudoux – za pazuchą, zawsze przy sobie, czy na strychu? 

* Chaudoudoux – coś ciepłego, miękkiego i puchatego (czyt. Szududu)

 ********************************

Kiedy tylko przeczytałam tę bajkę - wiedziałam! Tak muszą być nazwane kolejne koteczki, które do mnie trafią! Nie wiedziałam tylko, że będą to jednodniowe kocięta będące już na progu śmierci...
Te okruszki to dwóch chłopaków: czarno-biały z chorą łapeczką i biało-bury, a dziewczynka jest czarno-biała.

Nasze Szududu już ruszyły lawinę dobra! Pojawiły się na świecie i od razu zawładnęły naszymi sercami. Ola z Pręgowanych i Skrzydlatych porzucając swój skrawek niedzieli, który miał być dla ludzi, a nie zwierząt, pognała na ulicę Krakowską, bo doniesiono jej, że pod stertami złomu umierają malutkie kociaki. Że jeden już nie żyje... Ola przywiozła je do mnie, ponieważ miałyśmy nadzieję, że Królowa Matka przygarnie maleństwa. Nie wiedziałyśmy, że to niemożliwe przy takiej różnicy wieku pomiędzy jej prawdziwymi dziećmi a oseskami. Królowa faktycznie podała im cycuszki, ale nic poza tym. Nie ogrzewała, nie wylizywała brzuszków...
Maleńkie żyjątka ledwo dychały. Były kruche jak wydmuszki... W nocy karmiłam je strzykawką, załamując się. Nie jadły, ledwo udało im się połknąć kropelkę. A maleńkie były jak muszelki! Wyobraźcie sobie koteczka ważącego 70 gramów...

A potem stały się rzeczy piękne. Na mój apel o "nocną zmianę", bo nie dałabym rady nie spać nawet kilku dni, odpowiedziała najpierw Ania mieszkająca obok. Ania zaproponowała, bo ma uczulonego syna, że może opiekować się kociakami w nocy u mnie w domu. Przyszła, trzęsły się jej ręce z przejęcia, gdy próbowała karmić maluchy pierwszy raz, ale udało się! Została z nimi na calutką noc i rano zastałam ją uśmiechniętą, choć widać było trudy karmienia co DWIE GODZINY. Ja za to wstałam wyspana i z nową energią, a przede wszystkim z optymizmem!
I lawina ruszyła! Zgłosiła się też kochana Marysia, która zawsze leci z pomocą, gdy trzeba, i nie byłoby to może takie niezwykłe w świetle późniejszych wydarzeń, gdyby nie to, że Marysia ma tylko jedną rękę. A mimo to ona bardzo chciałaby opiekować się tymi maluchami! I pewnie by dała radę, i pewnie jeszcze da (w końcu dzieci wychowała z jedną ręką!), ale na razie zrobiła się... kolejka! :))
Ludzie! Jacy Wy jesteście niezwykli! Co chwilę dziś zgłaszały się nowe osoby, by opiekować się koteczkami! Już wszystkie terminy do końca tygodnia mogę obstawić tym lepszym sortem ludzi! Wzruszam się dziś i rozpływam na samą myśl! A jeszcze Gosia Zięba - przyjaciółka bloga, przywiozła nam rano przepyszne ciasto z fasoli!! Rewelacja! Ciasto i puszeczki dla kotów. I niespodzianki! I Gosia też zgłosiła się na dyżur!
W sercu mam wiele ciepłych uczuć. Jestem poruszona tą lawiną dobra, która płynie do mnie od Was - tych, którzy trafili Za Moje Drzwi!
Ja będę się bardzo starać, aby zrobić wszystko, co można dla tych niepowtarzalnych arcydzieł natury.
Martwię się o wiele spraw, o to, co przyniesie jutro, o każdy ich łyk mleczka, o każdy ich oddech i o nóżynkę czarno-białego chłopaczka, która jest dziwna... Zmiażdżona? Zakażona? Nie wiem... Jest dziś lepiej, bo wczoraj obie miał spuchnięte jak banie, ale czy uda się uratować tę siną? Noszę ze sobą pudełko z kotkami nawet do pracy, to moje najważniejsze teraz zadanie. Priorytet.

Ludzie, jak mi wraca wiara w ludzkość! Warto sycić się i grzać w cieple życzliwości innych ludzi, bo... Bo tak! :) Bo to buduje! W imię ratowania tych kruchych okruszków ujawnili się empatyczni, fantastyczni zwierzolubni. Ale wiecie co? Tak trzeba: ja trochę, ty trochę, ona trochę. I nasze Szududu rozniesie po świecie miłość!

To teraz pełno zdjęć!
Ola przywiozła koteczki, próbujemy z Królową Matką.

Po długim czasie udaje im się wessać. 

Taki okruszek!



W porównaniu do strzykawki. 


Idziemy do pracy. :)

W pudełku mam wydrukowany post z kociego hospicjum.



Oddana opiekunka maleńkich. 




Biedne, chore łapeńki...

Nienaturalnie wielkie, a jedna sina...


Dziewczynka.





Ania masuje brzuszek chłopczykowi.



Jak nakarmić taką drobinę!

Ani idzie to fajnie!







Chłopaczek z chorymi łapinkami.






Wiem, że niewyraźne te zdjęcia. :( Zła jestem, buuu!




Widać, że tycie idzie tym maluchom baaaardzo pomału! Odetchnę, kiedy zaczną przybierać na wadze.

A tu już z Gosią, która przyniosła nam dziś ciasto, a nocny dyżur będzie miała jutro. :)







To są najprawdziwsze, zawsze świetnie działające, niezawodne Szududu!
Szu - dziewczynka (ciepłe)
Du - chłopczyk z chorą łapką (miękkie)
Dudu - chłopczyk (puchate).

Oj, zobaczymy, czy się przyjmie, ale wszystkie one razem nazywają się SZUDUDU - zapamiętajcie, skąd się to wzięło. :)

"Było to COŚ puchatego, ciepłego, niesamowicie przyjemnego w dotyku, a ten dotyk sprawiał, że znikały troski, ulatniała się złość, a budziła się jakaś dziwna moc i życzliwość dla siebie i innych ludzi."

PODPIS

Teraz kociakami zajmuje się Aga!


I komu mało:


36 komentarzy:

  1. Szok i niedowierzenie , że takie maluszki, takie oscypki Ci się trafiły !!!
    Boszzz co za szczęściarze z nich :) A za Twoje drzwi trafia tylko Najlepszy Sort Ludziów :)
    Bajkę już znam- pojawiła się w odpowiednim momencie, szyta na miarę Twoich Szu Du Dudu :)
    Trzymam kciuki za to by piły mlecko i rosły i brzuszki im się dobrze sprawowały :)
    Poza tym, kocham Cię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko kochana, ale okruszynki. Gosiu mocno trzymam kciuki za zdrowie maleństw, żeby łapeczki dało się uratować. Ludzie, którzy Cię otaczają są zaczarowani, tak jak Ty. Przyciągasz dobro jak magnes. Mikunia kochana tak się nimi troskliwie opiekuje. No nie mogę, poryczałam się.

    OdpowiedzUsuń
  3. kibicuję Wam z wiarą, że dacie radę, razem macie MOC i na te maleństwa ona przejdzie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a teraz idę do Zooplusa, dobrej spokojnej nocy życzę

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten ludzki łańcuch jest tak piękny, ze chyba po raz pierwszy słów mi w gębie zabrakło!
    Duchem i sercem jestem z wami i z SzuDuDududkami!
    Galia Anonimia

    OdpowiedzUsuń
  6. Wzruszająca historia...
    Brak mi słów...
    Dziękuję za to, że mogę czemu zajrzeć za Twoje Drzwi.
    Trzymam kciuki za maleństwa ❤
    Asia Kaleta

    OdpowiedzUsuń
  7. jestem :)! kciuki zaciskam, wierzę!

    OdpowiedzUsuń
  8. trzymam kciuki za Maluchy i za wszystkie dzielne Mamo-Ciotki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Lecę przynajmniej do Zooplusa skoro mieszkam na drugim końcu Polski. I miłości myśli pełne przesyłam Wam wszystkim :-*

    OdpowiedzUsuń
  10. Niech zyje samopomoc sasiedzko-przyjacielska! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oj, popłakałam się:):):)Z Lublina daleko, nie mogę pomóc, ale wysyłam mnóstwo pozytywnych myśli do kociaków i cudownych ludzi:):):)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapytałaś "A gdzie Ty masz swoje Chaudoudoux – za pazuchą, zawsze przy sobie, czy na strychu?

    Tu, mam zawsze przy sobie.
    Małgosiu nieustająco wierzę w dobroć ludzi.
    Trzymam mocno kciuki aby się udało.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak cudownie, że są jeszcze miejsca gdzie można znaleźć ludzi, którzy pomagają przywracać wiarę w człowieka w tym zwariowanym , pełnym zła i nienawiści świecie. A na dodatek powodują lawinę radości i wzruszeń ( jeszcze nigdy nie napłakałm do babki wielkanocnej jak w tym roku za sprawą Fadzisława hah, który to jechał do swojej nowej panci a drugą część dnia wypełniła radość , że tak pięknie wkomponował się odrazu w łóżeczko p. Magdy )

    OdpowiedzUsuń
  14. Gosiu :) śliczna opowieść. Pytasz gdzie mam swoje Chaudoudoux. Myślałam, że przy sobie, ale chyba nie bardzo, gdyż nie udało mi się uratować jednodniowego Buraseczka :( . Ty wiesz, bo też mi pomagałaś. Co zrobiłam źle?. Dlatego, nawet nie proponowałam Ci pomocy, chociaż mam więcej czasu. Nie odważyłabym się po tamtej porażce. Z całego serca kibicuję Maluszkom. Wiem, że dzięki Tobie, oraz Wszystkim Wspaniałym, kochanym "Ciotkom", dacie radę :) Musi się udać, a Maleństwa muszą znaleźć cudowne domki. Dziękuję Tobie, Ani, Agnieszce, Oli....Wszystkim Dziewczynom i trzymam kciuki. Podziękowania za opiekę nad Szu, Du, Dudu dla Mikuni i za cierpliwość dla Królowej Mamy. Żadne słowa, pochwały nie są w stanie wyrazić tego co robicie..... Gosiu, dziękuję też Twojemu Mężowi, za serce i ...cierpliwość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ula, proszę cię, nie opowiadaj głupot. Dałaś z siebie wszystko i jeszcze więcej. To trudna sztuka ratować takie kruche życia. To wina tego, który pozwolił kotce urodzić i wyrzucił potem jej dzieci w krzaki...
      Dziękuję za miłe słowa!

      Usuń
  15. Dobry człowiek Małgosiu, przyciąga dobrych ludzi...a szczęście mają chore kociaki, że trafiły w dobre ręce. Drapak dotarł już, jak słyszałam ? Pozdrawiam :)))BDB

    OdpowiedzUsuń
  16. Martwiłam się o kociaki, a raczej o to, kto Ci przy nich pomoże. Pomyślałam, że mogłabym się zgłosić na taki dyżur, ale nawet o tym nie pisałam, bo to przecież było mało realne. Tymczasem okazuje się, że znalazło się tyle dobrych ludzi - SZUDUDU działa :):):)

    OdpowiedzUsuń
  17. Cos wspanialego taka wspolpraca ludzi .Jestem pelna podziwu

    OdpowiedzUsuń
  18. Podziw, uznanie i podziękowania dla wszystkich kocich Mamek!!! Dla Okruszków ciepłe myśli i dobre fluidy ślę.

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak, Szududu działa, aż iskry lecą! Wiem to! Proszę niebiosa - niech one przeżyją.

    OdpowiedzUsuń
  20. Gosiu, ja nie pomogę osobiście, ale powiedz tylko co trzeba kupić to od razu zrobię zakupy. Jeśli wolisz wpłatę pieniężną to nie ma sprawy. Bardzo chciałabym Ci pomóc.
    całus
    aśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu, napisz na maila. Właśnie bardzo minootrzebne to mleczko dla nich. Jutro trzeba koniecznie zamówić.

      Usuń
  21. Slodkie maciupenstwa. Trzymam kciuki za ich sukces i pozdrawiam kocie ochotniczki. Jestescie wielkie :).

    OdpowiedzUsuń
  22. Wzruszyłam się... trzymam kciuki za maleństwa!

    OdpowiedzUsuń
  23. Z całym szacunkiem i podziwem dla Pani pracy, bo z pewnością to ogromny wysiłek, nazwa "Chaudoudoux" z języka francuskiego, czyta się nieco inaczej -szodudu i dzieli się na dwa przetlumaczalne wyrazy- chaud-ciepły, gorący czytane jako "szo", a nie "szu". Po francusku "szu" (pisane z kolei chou ) to kapusta... Drugi wyraz to doux "du" czyli miękki... Puszysty to z kolei duvet "duwe"od którego jak sądze pochodzi środkowe "du". W każdym razie życzę Maleństwom zdrowia bez względu czy dziewczynka zwie się Cieplutka czy Kapustka, a Panią szczerze podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za wyjaśnienie. Obawiam się, że tak już zostanie, a ponieważ koteczki są w kiepskim stanie to nie będę już nic prostować. Wszystkie imiona są super; Kapustkę muszę zapamiętać, bo jest świetne!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  24. Olu, w tym przypadku zupełnie nie chodzi o językowy puryzm, o który zresztą trudno bardzo, jeśli stosujemy wyrażenia przeniesione "żywcem" z obcego języka.
    Cytuję Martę, która zapoznała nas z bajką o Szududu:
    AT (analiza transakcyjna) i bajka "przyjechała" do nas z Francji. Przywieźli ją do UAM rodowici Francuzi. To oni mówili Szududu, nie Szodudu. Być może subtelna różnica w wymowie między o i u (bo istnieje) jest dla nas nie do wychwycenia, ale nie mam wątpliwości, a uczestniczyłam w szkoleniach i treningach od początku zaistnienia AT w Polsce, prowadzonych przez tychże Francuzów, a potem również we Francji, że zawsze to było SZUDUDU.
    Pozdrawiam serdecznie
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  25. Oglądam zdjęcia wciąż i wciąż. Bajka o Szududu będzie z nami dalej, prawda? Maleńkie nie dały rady, ale mięciutkie i puchate są z nami dalej. Przez łzy zaczynam dostrzegać, że nawet takie smutne wydarzenia tyle nam dają. Ileż dobrego można się dowiedzieć o wszystkich, którzy dla okruszków zarywali noce, wysyłali poduszki i organizowali pomoc. Gosiu, to niepojęte, jakie pokłady dobroci wyzwalasz w ludziach <3

    OdpowiedzUsuń

Fajnie, że piszesz! Pisz, komentuj, daj znak, że jesteś!
Dobrej energii nigdy za wiele. :)