Każdy w takiej sytuacji byłby w szoku, bo jak mogłoby być
inaczej. Do takiego wydarzenia nie można się tak naprawdę przygotować.
Nie wiem, czy to jest stosowne, co napiszę, ale... nigdy nie
uwierzy Pani w Jego odejście. I żadne pisanie, zwierzanie się i łzy w tym nie
pomogą. Pustka, która po takiej stracie nagle się pojawia, jest niezmierna i
jakby z innego wymiaru, którego nie jesteśmy w stanie zgłębić.
(…) byłam zdziwiona, że jest tak pięknie! Jak to, On
zniknął, mnie się świat zawalił, a tu życie się toczy jakby nigdy nic...
Serce pęka tym, co zostali... :(((
Bolało. Teraz został żal. I miłość w sercu. I piękne
wspomnienia.
Dla mnie żałoba po Tacie to wciąż rozdział w toku, choć
minęły już trzy lata. On jest wciąż obecny.
Choćbyśmy byli nie wiem jak dorośli, nie wiem jak starzy,
dopóki żyją nasi Rodzice, nadal jesteśmy dla Nich dziećmi. Choćbyśmy nawet sami
musieli być dla Nich opoką, pielęgnować Ich w chorobie, zawsze pozostaje to
odczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, które dawali nam od pierwszych naszych
godzin na tym świecie. I nagle, w jednej tragicznej minucie, tracimy grunt pod
nogami, świat się wali, czas staje w miejscu. Pozostaje pustka i poczucie
zagubienia, pełna bezradność, wielki bunt przeciwko bezlitosnemu losowi, który
pozbawił nas Osoby będącej z nami przez całe życie, towarzyszącej naszym
radościom, ocierającej łzy w smutku, ale przede wszystkim uczącej nas ŻYCIA.
Osoby, która nam to życie dała i bez której nie byłoby nas wśród ludzi.
Ogromny smutek odczuwam do dziś. Gdy ktoś tak bliski znika
nagle, to znika duża część nas...
Co by mogło mnie pocieszyć? Jego powrót... Ale nikt nie
wraca.
Niczego to nie zmieni, ale wiem, co czujesz.
Tego nigdy nie można zrozumieć ani zaakceptować.
I nie pomoże tu ani wypowiedzenie tego na głos, ani też
napisanie.
Z czasem ten ostry ból minie i pozostanie smutek - już mniej
gryzący, z którym daje się żyć.
Na takie nowiny nie ma ani pocieszenia, ani rady.
Nie ma na to rady. Ból będzie odchodził. Powoli. Ale wiesz
co? Nie męczył się, nie był w bólu w ostatnich chwilach. Umrzeć nagle, bez
bólu, bez świadomości - to luksus.
Śmierć jest na wyciągnięcie ręki...
To jedyna rzecz, przed którą nie uciekniemy.
(…) I niestety już
nigdy nie będzie tak jak zawsze, tylko inaczej.
Z doświadczenia wiem, że prawdziwa tęsknota i miłość nigdy
nie pozwoli na to, by ktoś naprawdę od nas odszedł.
Nie uniknie tego nikt, można to jedynie odwlec - Twój Tata
zdołał jeszcze nacieszyć się życiem, Tobą i wnukami - to jedyna pociecha teraz.
Rodzice są jak stały element krajobrazu - byli zawsze, więc
żyjemy w przeświadczeniu, że zawsze będą. Niby wiemy, jaka jest kolej losu, ale
przecież to przytrafia się innym. Nam - nie.
Świat bez rodziców jest jak Ziemia bez drzew. Pusty.
Przyjdą takie chwile, kiedy poczujesz się bardzo samotna, bo
nie masz się kogo poradzić (czasem w banalnych sprawach), bo sama musisz
podejmować decyzje, które do tej pory konsultowałaś, bo nie masz do kogo
zadzwonić. Będziesz z Tatą rozmawiać w myślach. Będzie Ci go strasznie
brakować.
Każde wydarzenie w naszym życiu czemuś służy. Także śmierć
bliskich. Uczy nas pokory wobec życia. Uczy miłości do najbliższych. Uczy tego,
że trzeba cenić każdą chwilę, że szkoda czasu na spory. Ale śmierć najbliższych
uczy nas przede wszystkim tego, że nie możemy być egoistami. Kochać, to znaczy
też pozwolić komuś odejść.
Więc pozwól Tacie odejść. I Twój Tata, i mój na zawsze
pozostaną wbudowani w tamten czas, w związki z wieloma ludźmi, w miłość, w
historię - po prostu w życie. Fizycznie nie ma ich z nami, ale czym jest
fizyczność? Tak naprawdę istnieje tylko przeszłość i pamięć.
Może wyda Ci się to dziwne, ale przez to, co dotknęło
Ciebie, moje święta również nie należały do udanych w pełni.
Jedyne pocieszenie to, że, jak napisałaś, umarł tak, jak
chciał.
Że umieranie nie przysporzyło mu dodatkowego cierpienia.
Dla nas, którzy zostajemy, ta świadomość robi różnicę, bo
każda śmierć naszych bliskich to ciężar, który na długi czas, czasem na całe
życie, zapada nam w sercu. Niestety, dobrze ją znam, tę różnicę.
Ta dziura, która wtedy powstaje, nigdy nie zarasta... Ból nie
mija.
Słabnie może trochę. Marne to pocieszenie, ale można się
pogodzić. Można się pogodzić, zgodzić na cierpienie. I nic więcej nie można...
No, uczynić życie, które jest, tym, którzy są, jak najpiękniejszym, jak
najpogodniejszym. To też można. Ale to można zawsze... Niezależnie od
umierania.
Ludzie odchodzą niestety i jest to dla nas szokiem.
Kiedy czytałam dzisiejszy oraz wcześniejszy post, lały się
po policzku łzy. To, co się stało, dla mnie jest bezmiarem, którego nie
potrafię ogarnąć.
Śmierć jest czymś, co czeka każdego z nas. Na co dzień nie
zdajemy sobie z tego sprawy, oddalamy ją, szepcąc w duchu: nie teraz...
Jest czymś, czego nie potrafię zrozumieć, czego nie chcę
dopuszczać do świadomości.
Wiesz, kiedyś czytałam jakąś książkę i tam wszyscy byliśmy
opisani jako kamienie leżące na dnie rzeki. Każdy z nas ma swój kształt, swoje
ostre brzegi, które są tym, co przeżyliśmy, każda kolejna krzywda to ostry,
raniący brzeg, a płynąca rzeka to czas, który zmywa z nas te kształty i choć
nadal jesteśmy kamieniami, to już dotykanie tych brzegów nie boli. Czas
wypłukuje z nas bolesne doświadczenia. Wierzę bardzo w tę teorię i wiem po
sobie samej, że jest w niej dużo prawdy, aczkolwiek wiem też, że choć po czasie
uczymy się żyć z tym, co nas spotkało, to na zawsze w nas to zostaje, to
właśnie kształtuje naszą dusze. Czas goi rany, lecz po ranach zostają blizny.
Smutku i żalu nie ukoisz byle sloganem, zapewnieniem, że
wszystko się ułoży. Nie ma mocnych, trzeba to przeżyć, przecierpieć, opłakać
i... pogodzić się.
Czas leczy rany, to prawda, ale prawdą też jest, że niektóre
blizny nie znikają nigdy. Wiem, że Tata będzie zawsze w Twej pamięci i będzie
spoglądał na Ciebie z nieba, dlatego też staraj się żyć tak, aby miał powody do
radości, tak jak do tej pory.
Czas, jedyne lekarstwo, złagodzi ból, ale poczucie straty
pozostanie.
To takie koszmarnie niemożliwe...
Mogę napisać tylko tyle, że jednak Ziemia ruszy, a Twoje
kroki będą z czasem lżejsze. Chociaż teraz trudno w to uwierzyć - mówię z własnego
(niedawnego) doświadczenia. Czytam wszystko, co piszesz i jakże mocno to czuję.
Kolejny dzień przemija - pospieszny, obojętny, szalony...
Czasowi się spieszy i wciąż pędzi naprzód, nie zważając na
nasze uczucia i zagubienie. Czas tym pędem leczy swoje rany, lecz nie pozwala
się zabliźnić naszym. A może chce, byśmy się w tym pędzie zagubili, zapominając
o sobie i swym bólu? Ale to nie jest prosta układanka dziecięca. Każdy musi po
swojemu...
Wszystko wymaga czasu i zrozumienia nawet tego, czego zrozumieć
się nie da...
Śmierć jest dla nas wszystkich strasznym i okrutnym wrogiem,
przed którym nie potrafimy uciec... Ale dopiero, gdy dopadnie kogoś nam tak
bliskiego, powala nas totalnie i zakrywa rozpaczą...
Strata rodzica należy do jednych z najcięższych w życiu
stresów... Ja jeszcze tego nie przeżyłam, ale bardzo się boję...
To nieprawda, że czas leczy rany. On je tylko zabliźnia, ale łatwo się otwierają.
Rodzice są barierą przed wiecznością, kiedy żyją, czujemy się bezpieczni. Kiedy odchodzą, jesteśmy wystawieni na zmierzenie się z własną śmiertelnością.
(...) nadal żyjemy, bo miłość nie umiera z ukochaną osobą. Trwa. I niech trwa w nas wiecznie - póki żyjemy.
To nieprawda, że czas leczy rany. On je tylko zabliźnia, ale łatwo się otwierają.
Rodzice są barierą przed wiecznością, kiedy żyją, czujemy się bezpieczni. Kiedy odchodzą, jesteśmy wystawieni na zmierzenie się z własną śmiertelnością.
(...) nadal żyjemy, bo miłość nie umiera z ukochaną osobą. Trwa. I niech trwa w nas wiecznie - póki żyjemy.
DZIĘKUJĘ
Cdn.