Strony

czwartek, 21 lutego 2019

Carino - Kochanie!

Siedemnastego dnia lutego 2019 roku mieliśmy we Wrocławiu prawdziwie wiosenną pogodę. Słoneczko świeciło i mimo tak wczesnej pory roku temperatura dochodziła do 15°. Tego dnia Maksiu i Luna wygrzewały się w promieniach słońca, a obok, w dużym pokoju, w klatce popiskiwał cichutko malutki, młodziutki kiciuś – Carino. To popiskiwanie każdemu zmiękczyłoby serce, nic więc dziwnego, że jego zatroskana „mame” zaczęła szybko kombinować, jak by tu malutkiemu sprawić przyjemność. Już po chwili niosła go w koszyczku, delikatnie jak najkruchszy przedmiot, na słoneczko, do jego kocich pobratymców. Carino siedział grzecznie, jak to on, i rozglądał się wokół swoimi pięknymi, łagodnymi oczkami. Mame głaskała go po główce, a nam - oglądającym, pozostało tylko wyobrażanie sobie, jak mięciutkie jest jego futerko. No i wzruszanie się bez końca!

Scenka balkonowa (KLIK)

Jednak zanim to wszystko się wydarzyło... Cofnijmy się do chwil sprzed miesiąca.




Tego dnia napisała do mnie moja czytelniczka, że w jej wsi został znaleziony malutki połamaniec, że wiejski weterynarz obejrzał go i stwierdził, że nie można nic dla niego zrobić, że sąsiedzi też go nie zatrzymają, że los tego biedaka, jeśli nie otrzyma pomocy, będzie przesądzony.
Szybko zgodziłam się go przyjąć; już na pierwszych zdjęciach poruszył moje serce, co było tylko proroczą zapowiedzią nadchodzących emocji, ech...
Kiedy tylko maluch znalazł się we Wrocławiu, od razu zabrałam go do mojej pani wet, ona zleciła wykonanie zdjęć RTG, no i się okazało, że wiejski wet miał rację; niewiele można w tym momencie zrobić. Kotek miał połamaną w ośmiu miejscach miednicę i wybity staw biodrowy – główka wyszła z panewki. Zalecenie w takim przypadku to przede wszystkim areszt klatkowy - ograniczyć ruch delikwentowi, aby miednica mogła się zrosnąć, a w dalszej kolejności należy zająć się wybitą łapką. O rokowaniach terapii miało świadczyć to, czy kotek będzie w stanie samodzielnie się załatwiać.


Od pierwszej chwili to małe kocie życie było spokojne i ufne, a przecież trudno wyobrazić sobie ból, gdy trafił go cios łamiący mu kosteczki - najpewniej od pędzącego samochodu. No i te jego pazurki - pozdzierane aż do opuszek. Bardzo próbował się gdzieś doczołgać? Wydostać skądś? Tego się już nie dowiemy. Możliwe jest też, że jakiś „życzliwy inaczej” potraktował biedne, niewinne stworzenie z buta. Przekracza to możliwość mojego czucia, więc ten wątek po prostu w tym miejscu zakończę.






Carino dostał swoją klatkę, urządziłam mu w niej apartament - legowisko, kuweta, budka - i zaczął się dla niego długi, bo mający trwać dwa miesiące, proces zdrowienia. Jaką radością był fakt, że kotek mimo swojego kalectwa idealnie umiał załatwiać się do kuwetki! To wspaniale rokowało. Pamiętam, jak z zaciśniętymi kciukami kibicowałam mu w zmaganiach kuwetowych.  Uff, jest siusiu! Uff, koopa - bosko!!
W poszukiwaniu pomocy i aby skonsultować diagnozę, odwiedziliśmy z Carinem chirurga i on zdecydował, że wybita łapa absolutnie nie może zostać w takim stanie. Że trzeba zrobić ekstrakcję główki kości udowej. Tak się stało. Z sercem w gardle zawiozłam maluszka na operację, dał radę!


Z Ewą u dra Nicponia. Ewa wspierała nas psychicznie, bo baliśmy się tej wizyty
(tzn. ja się bałam, a Carino był pogodny jak zawsze).



W międzyczasie miał miejsce okropny incydent; ponoć zdarza się kotkom po połamaniach. Prawdopodobnie przesuwające się między sobą ostre jak brzytwa odłamki kości potrafią ranić boleśnie i zwierzę przed bólem, jak oszalałe, ucieka. Na szczęście zdarzyło się to tylko raz.


Carina - Kochanie, pokochali wszyscy! Nasz biduś zaczął dostawać prezenty od kociotek!



Nazywałam go swoim nauczycielem, bo był nim dla mnie. Najlepszym!


Kociakowi kibicowały setki ludzi! Będąc w otoczce tak dobrych emocji, nie miał innego wyjścia, jak wracać do zdrowia i... szukać swoich łysych na pyszczku. W końcu nie musiał spędzać czasu do końca rekonwalescencji w klatce akurat w moim domu - to mógł robić już u siebie. Zaczęliśmy poszukiwania i...









I szybko się dom znalazł!!! I to jaki!! CUDOWNY! Z osiatkowanym balkonem, z kolegami, i - co najważniejsze - z wielką dozą miłości. W końcu kotka po takich przejściach, z takimi problemami zdrowotnymi byle kto nie weźmie! Aaa, cudownie!!



W nowym domu... Ach, to osobna dłuuuga historia, ale bardzo dobra! Polecam, warto przejrzeć posty z nowego domku Carinusia. Jego mame pisze z miłością i dowcipem - mieszanka idealna do wzruszeń i uśmiechów. :)
Za Waszymi Drzwiami - Carino - klik!

PODPIS

Cdn., bo koniecznie muszę kontynuować opowieść o dalszych losach tego wiejskiego kociaka, który miał pecha ulec wypadkowi, a potem z pomocą dobrych ludzi przyjechał do wielkiego miasta, tam dostał najlepszych lekarzy i morze, ocean miłości!
Carino ma podobno za kilka miesięcy poruszać się normalnie! Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.

Przeczytałam teraz, co napisałam w tym poście i... nie widać w nim emocji: ilości skurczów serca z żalu i strachu, łez wylanych, współczucia, martwienia się, niespania, walki ze sobą, aby go u nas nie zostawić, uczuć lokowanych w tego małego koteczka!
Z dzisiejszej perspektywy warto było po stokroć, ale wtedy... To było trudne doświadczenie.
A tak łatwo mi już dziś o nim pisać. To dlatego, że wiem, że ma najlepszą opiekę, że dostał to, co jest mu potrzebne: miłość, troskę i odpowiedzialność.


 Album Carina - TU