Strony

niedziela, 29 października 2017

Lucynka z Sycylii, a wkrótce z...

Są historie  szczególnie zasługujące na uwiecznienie.
Aby się wzruszyć, aby się zbudować i cieszyć, że jeszcze jedno bezdomne, biedne stworzenie zostanie uratowane.
Ale publikuję ją, bo MUSIMY TRZYMAĆ KCIUKI, aby się to przedsięwzięcie powiodło.

Mam taką niezwykłą koleżankę - Agnieszkę. Aga mieszka w Irlandii i tak się stało, że wyrwała się niedawno na krótki urlop na Sycylię.
Sycylia, w ogóle Włochy, tak jak i Grecja, to dla mnie jedno skojarzenie: biedne koty...
Znam już niejedną historię urlopowiczów, którzy zamiast odpocząć, wracają wykończeni, ze złamanym sercem.
No i tym razem stało się tak samo, tylko że zakończenie tej historii MUSI być wspaniałe!

Poczytajcie, co napisała Aga:

Jutro wracam do irlandzkiej rzeczywistości po krótkiej przerwie na Sycylii. W trakcie naszego pobytu zaprzyjaźnił się z nami kot, taka lokalna bieda z nędzą. Chcę go zabrać do Irlandii (!!), i tu zaczynają się schody. 


I Agnieszka zaczęła ostro działać, by:

Ugadałam się z właścicielem domu, że będę mu płacić za jedzenie i zrobienie paszportu (...).
Czip i szczepionkę przeciwko wściekliźnie już mamy. Mamy też kontenerek, żarcie na miesiąc i obietnicę odebrania paszportu. Za miesiąc muszę po nią przyjechać, bo jak mnie dzisiaj jedyne irlandzkie linie poinformowały - zwierząt nie zabierają. Ale damy radę. Będą następne wakacje.


Za pół dnia:

Kot ma już paszport. (...) Luśka (od patronki Sycylii) już od czternastego może jechać do Irlandii.
Oby wszystko poszło sprawnie, bez zbędnej biurokracji.
Sycylia jest dziwna. W niektórych, bardziej turystycznych miastach można dostać karę za dokarmianie kotów. Jednocześnie świadomość potrzeby sterylizacji nie istnieje, nie ma schronisk, fundacji, rząd ma gdzieś ten problem, zwierzęta się mnożą, więc i mnoży się bieda... Błędne koło się zamyka.


A to jest, moi drodzy, najciekawsze i najbardziej imponujące:

Z Dublina albo Rosslare do Roscoff (pokazuje mi też Cherbourg, zależy od linii) i dalej przez Genewę, Mediolan, Rzym, Neapol na Sycylię, do Giardini Naxos. Kupa kilometrów (chyba 2400 w jedną stronę), ale nie widzę innego wyjścia. Mama ze mną jedzie, trochę towarzysko, a trochę do pomocy, np. płacenie czy bilety na autostradzie (bo mam kierownicę z drugiej strony).
Mogłabym Lufthansą, ale są trzy międzylądowania i leci się kupę godzin. Do tego masa naszych gości narzeka na obsuwy w lotach, przesunięcia, odwołania, bo pogoda jest jaka jest. Poza tym nigdy nie latałam ze zwierzakiem, za to dużo jeździłam, mam dużą klatkę na tylne siedzenie, taką z kuwetą i miseczkami na jedzenie i wodę (przerobiona klatka dla królików).
Będziemy nocować po drodze, obliczyłam, że podróż plus dwa obowiązkowe dni na miejscu zajmie nam tydzień.


Agnieszka zapytana dlaczego to robi, bo to przecież tak wiele zachodu dla jakiegoś tam kota; pieniędzy, czasu, wysiłku - odpowiada, że nie mogłaby zasnąć, gdyby nie pomogła temu biednemu stworzeniu skazanemu na samotność i głód po sezonie, gdy wyjadą już turyści, a gospodarze zamkną kwatery na zimę... Co by się wtedy stało z Luśką? Tam nie ma nic, żadnych zabudowań, tylko góry...


To musiało być przeznaczenie, naprawdę, a wiecie czemu? Nie dlatego, że to biała, ładna kotka, bo równie dobrze mogłaby być czarna, bura, a nawet fioletowa. ;)

Otóż kotka Lucynka ma... uczulenie na słońce! Irlandia w związku z tym będzie dla niej na pewno odpowiednim krajem. :)


I jeszcze jedno. Czy ktoś ma doświadczenia podobne do tego? Dzielcie się, proszę.
I wspierajmy Agnieszkę z całych sił!

PODPIS